Dla was w pierwszym
rzędzie wskrzesił Bóg Sługę swego i posłał Go, aby błogosławił każdemu z was w
odwracaniu się od grzechów. (Dz 3, 26)
Tak nie wiele potrzeba, by popaść w beznadzieję. Wystarczy zapomnieć
na przykład o tym powyższym zdaniu, albo inaczej: o TYM, o Którym to zdanie
traktuje. Ale ja dziś nie o tym. Przynajmniej nie wprost.
Pycha to nie tylko wynoszenie się nad innych, w stylu „Samochwały”
Brzechwy. To także postawa dokładnie odwrotna: wpieranie sobie, że jestem do
niczego. Tym samym stawiam siebie ponad Boga, Który – jak wierzą katolicy,
KAŻDEGO stworzył jako dobro, które ma za zadanie objawić w świecie blask PRAWDY
o BOGU (veritatis splendor). Można by więc powiedzieć, że i ocierając się o
grzech, czy też więcej – wchodząc w relację z grzechem – ma wskazywać człowiek na
chwałę Bożą. Jak? Ano oddając swój grzech Temu, Który go pokonał:
Zmartwychwstałemu Panu.
Apostołowie, którzy po wydarzeniach Wielkiego Piątku
izolowali się od świata popadli w coś, co określiłbym jako narcyzm wsobny: nie
dość, że było to rozpamiętywanie nad stratami różnych własnych „chciejstw”, to
jeszcze dodatkowo wszystkie te chciejstwa łącznie pełne były paraliżującego
lęku. Dopiero wejście w to wszystko Pana Jezusa Zmartwychwstałego,
Boga-Człowieka spowodowało dynamizm, eksplozję wręcz w powstawaniu Kościoła.
Patrząc na to, z czym dziś mamy do czynienia, mam
przekonanie, graniczące z pewnością, że na przestrzeni dziejów zbyt wiele
kroków ku wsobności żeśmy poczynili i na szeregu rozmaitych pól ludzkiej
egzystencji żeśmy narozrabiali tak, że nic, jak tylko izolować się… I żyć
namiastką życia, napadanego „zajęczym sercem” a nie Chrystusowym: POKÓJ WAM!
Dziś byłem znów u spowiedzi. Osiem dni po ostatniej.
Nazbierało się tego narcyzmu wsobnego. To są właśnie owoce Zmartwychwstania, za
które dziękuję Bogu.Owoce, których życzę także Tobie!